
bł. kard. Stefan Wyszyński
o MIŁOŚCI
***
MIŁOŚĆ! CZYM ONA JEST?
Zapewne, łatwo oceniać według pewnych kategorii, a tak trudno odpowiedzieć na pytanie — co to właściwie jest miłość? Tyle razy, Dzieci Najmilsze, wracaliśmy do tego tematu, a jednak im dalej, tym trudniej odpowiedzieć na to pytanie. Kiedyś łatwo się mówiło o tym, czym jest miłość. Teraz strasznie trudno… Kiedyś wiedzieliśmy na pewno, ależ oczywista sprawa! — „Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest, nie zazdrości, złości nie wyrządza, nie nadyma się, zaszczytów nie pragnie…” Jasna rzecz! — Jestem cierpliwy, łaskawy, nie zazdroszczę, złości nie wyrządzam — nikomu. Ja? Ależ nie! — Nie nadymam się. No tak, ja — że się tak wyrażę — pod każdym względem jestem „płaski”. — Zaszczytów nie pragnę. No pewno. Nic podobnego! — Nie szukam swego, gniewem się nie unoszę, nie myślę złego, nie raduję się z nieprawości… Skądże, broń Boże! Ja? — Tylko się z prawdy weselę! Chcę prawdy! Chcę całej prawdy — i koniec! Kiedyś dobrze to wiedziałem, a dzisiaj coraz więcej mam wątpliwości. Wydaje mi się, że jestem i niecierpliwy, i mało łaskawy… i zazdrość czasami przeleci mi przez serce… i jakąś „złostkę” komuś zrobię… Nie szukam swego, ale przecież wolę, jak coś tam mojego jest… Gniewem się nie unoszę. Tak na zewnątrz, to może nie, ale wewnątrz, to czasem tak… Nie myślę złego? O, jak to często bywało… Nie raduję się z nieprawości. Jeżeli idzie o mnie, to nie, ale jeśli o innych, to niekiedy tak… to prawda!
Im dłużej żyjemy, tym coraz lepiej wszystko widzimy i współczujemy naszemu Panu Bogu, że takimi nas ma. Lata płyną i człowiek coraz lepiej widzi, że jest gorszy. Czy rzeczywiście gorszy? A może to łaska, że lepiej siebie zna? Może przedtem nie znał siebie dokładnie, a teraz przyjrzał się sobie i zbadał wszystkie motywy swego postępowania. Może ocenił siebie lepiej, prawdziwiej? A może rozważył różne konflikty, które niekiedy wyrosły, wykwitły… Nie chciał ich, ale odruchowo wybuchły tam lub ówdzie… Jest wprawdzie łagodny, ale tego i tamtego „przejechał”. Tak z dziesięć, dwadzieścia czy sto razy po kimś się „przejechało”… Widać więc, że cierpliwości brak. Może w okolicznościach bardzo uporządkowanych wszystko by dobrze wyglądało. Gdy jestem uroczysty, to: niech wejdzie, niech wejdzie, proszę bardzo… Ale niechby wszedł nie w porę, wtedy widzę, jak bardzo jestem niecierpliwy. Jak bardzo mi to przeszkadza i jak „smęcę się z tego…” Właśnie nie w porę! Mówię to wszystko nie o kim innym, tylko o sobie… Żeby chociaż przyszedł w umówionym czasie — o czwartej, to o czwartej! Ale przyszedł czwarta piętnaście. Ach, aż do piątej mi zejdzie! I człowiek widzi, jak mało jest cierpliwy… mało łaskawy… mało wyrozumiały… Gdy jest się młodym, łatwo określić, co to jest miłość, bo wtedy jesteśmy na nią wrażliwi. Szukamy miłości i chcemy ją okazywać. Łatwo nam to przychodzi, tym bardziej że pełnej treści miłości jeszcze nie ogarniamy. Nie wiemy naprawdę, czym ona jest. Czasami, zwłaszcza w młodych latach, miłość nasza jest pojmowana zbyt zmysłowo, uczuciowo, wrażeniowo. Tymczasem miłość jest to wewnętrzna potęga, która mnie zwycięża, i ze zwierzątka czyni istotę gotową do służenia i oddania się innym. Miłość nie szuka swego. Nic dla siebie! — wszystko dla innych! Nie szuka upodobania, zadowolenia z siebie. Jest to bardzo trudne. Dopiero pod koniec życia, Dzieci Najmilsze, zrozumiemy, co to właściwie jest miłość. Tym bardziej że Apostoł nas pociesza: Ponad wszystko ważniejsza jest miłość… Wszystko przeminie, nawet wiara i nadzieja — zostanie miłość. Dopiero po śmierci dobrze zrozumiemy, czym ona jest, gdy staniemy twarzą w Twarz przed Bogiem, który jest Miłością. Nic już nam nie będzie przeszkadzać ani przesłaniać Tego, który jest istotową Miłością. Wtedy dopiero — do końca zrozumiemy miłość…
_____________
CZYM MIŁOŚĆ NIE JEST
Gdy człowiek jest w prawdzie i miłuje, weseli się z prawdy. Tak nas zachęca Apostoł. Jednym z zasadniczych elementów miłości jest poznanie prawdy, całej prawdy o sobie. Znać siebie, poznać siebie, poznać się na sobie — to rzecz najtrudniejsza. Dopiero gdy poznamy siebie, możemy powiedzieć, że weselimy się z prawdy. A jeżeli prawda o mnie jest licha, czyż mogę się weselić? O, niekiedy wcale nie ma powodu do radości! Ale pamiętajmy: „Prawda was wyswobodzi” — nie kłamstwo! Gdy poznaję siebie, doznaję jakiejś wolności. Wtedy wszystko mogę zacząć od nowa… Prawdę o sobie, Drogie Dzieci, poznajemy przez wszystkie konflikty z miłością, więc drogą negacji. Wtedy odsłaniamy siebie. Apostoł szybko odstąpił od pozytywnej drogi. Zaczął mówić: „Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest…” i zaraz dopowiada sobie: „Nie zazdrości, złości nie wyrządza, nie nadyma się…” Odrzućmy „nie”, a przeczytamy: złość wyrządza, nadyma się, zaszczytów, szuka swego, gniewem się unosi, myśli zło, raduje się z nieprawości, nie weseli się z prawdy. Gdy odrzucimy „nie”, widzimy drogą kontrastu, czym miłość nie jest, tak samo jak przez wszystkie niepowodzenia poznajemy, na ile jeszcze brak nam miłości i jak wytrwale musimy pracować nad sobą, by ją w sobie wyrobić. Jest to bardzo trudna rzecz! Myślę, Drogie Dzieci, że w okresie Wielkiego Postu ten urywek z Pierwszego Listu świętego Pawła do Koryntian może być przedmiotem naszego rachunku sumienia. Cały wysiłek ludzki obraca się przecież wokół miłości. Przedmiotem życia wewnętrznego jest coraz większa miłość Boga i ludzi w Bogu. Dlatego najlepiej robić rachunek sumienia ze sposobu i stylu naszego postępowania z ludźmi. Na ile jesteśmy cierpliwi, wolni od zazdrości, wyniosłości, szukania siebie, nadwrażliwości, gniewliwości… Gniewliwość jest to grzech, który wyrasta z naszej wspaniałości, czyli z zagrożenia „naszej ekscelencji”. Mamy jakiś obraz swojej wspaniałości i naraz coś godzi. Ponieważ jesteśmy zagrożeni, więc bronimy się gniewem.
_____________
MIŁOŚĆ WSZYSTKO ZNOSI… WSZYSTKO PRZETRWA…
Apostoł próbuje wiernie odmalować pozytywną stronę miłości. Jest to o wiele łatwiejsze: „Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, wszystkiego się spodziewa, o przetrwa…” Elementy pozytywne dowodzą dojrzałości, równowagi i spokoju. Okoliczności się zmieniają, a człowiek wobec nich musi zdobyć się na wewnętrzną równowagę. Nie jest to łatwe, bo one nas bardzo często zaskakują. „Wszystkiemu wierzy…” Jest to zasadnicze zaufanie do ludzi. Nikogo nie możemy uważać za złego, zanim nie będzie to dowiedzione. Zasadniczo, każdego uważamy za dobrego człowieka. Dopiero gdy się okaże, że jest zły, znaczy, że posiedliśmy o nim smutną wiedzę. „Wszystkiego się spodziewa, wszystko przetrwa…” Gdy spotykamy się z różnymi okolicznościami życia i ludźmi, którzy na nas „nasiadają” i napadają, nie ma innego wyjścia, jak tylko przetrwać i spokojnie przeczekać. Nieraz jesteśmy zbyt pochopni w słowie, już wyrywamy się, aby wypowiedzieć swoje zdanie czy osąd, a tymczasem, Dzieci Kochane, niekiedy problem najłatwiej, najlepiej, najmądrzej zakończyć milczeniem. Nie jest to milczenie wyniosłości — ja wiem, że taki nie jestem, ale nic nie powiem… Idzie tu o milczenie przyzwalające, pełne cierpliwości, zaufania, a nawet pokornego poczucia — istotnie, może aż taki zły nie jestem, ale to się okaże… przecież swoje wady mam… Niedawno mi ktoś powiedział: — Bardzo się zawiodłem na Księdzu Prymasie. Odpowiedziałem na razie: — Mój drogi, jestem takim ułomnym człowiekiem… „Zgłupiał”. Po jakimś czasie, gdy się żegnaliśmy, powiedziałem: — Jakie to szczęście, że z nas dwóch, przynajmniej ja się na tobie nie zawiodłem. Jeszcze bardziej „zgłupiał”. Ale ja w tym momencie wcale nie byłem złośliwy i nie miałem złośliwych intencji. On będzie myślał… myślał… Gdybym mu od razu „wygarnął”, przestałby myśleć. A tak, będzie myślał i z czasem, powoli, zrozumie… Zmyli nam głowę — no trudno! Niekiedy przecież przychodzimy dobrowolnie, aby nam głowę zmyto. Jeżeli więc ktoś przypadkiem, z porywu dobrego serca, tak po prostu, bezpłatnie nam usłuży — cóż to szkodzi? Jest to doświadczenie, które bardzo się opłaca… Miłość wszystkiego się spodziewa — nawet mycia głowy, wszystko przetrwa — nawet mycie głowy, bo i ono kiedyś się skończy. „Miłość wszystko znosi!…”
_____________
MIŁOŚĆ — PONAD WSZYSTKO!
„Miłość nigdy nie ustaje…” Znowu Apostoł wraca do swojej pierwszej myśli: „Chociaż proroctwa się skończą — i skończyły się — chociaż dar języków ustanie, chociaż umiejętność przeminie”! Wszystkie katedry naukowe umilkną, wszyscy profesorowie pójdą spać, dzienniki przestaną wychodzić, drukarnie „szczekać”, wszystko ścichnie, umilknie — ale „miłość nigdy nie ustanie”. Bywają, Dzieci Kochane, takie sytuacje, że słowo milknie. Dzisiaj na przykład bolejemy, że nie mamy gazet, pism, książek i druków katolickich. Ale to wszystko są martwe słowa na bladym papierze. Może właśnie dzisiaj potrzeba żywych słów, nabrzmiałych miłością? W papierze nie ma miłości. Jak trudno wydobyć miłość z książki, którą się czyta, choćby była pisana samą miłością! Potrzebne jest żywe słowo! Dlatego musimy uruchomić jak najwięcej ust żywych, ale miłujących, które będą mówiły z miłością — przez serce… Wszystko się skończy: „Proroctwa się skończą… dar języków ustanie… umiejętność przeminie, bo częściowo tylko poznajemy i po części prorokujemy. A gdy przyjdzie to, co jest doskonałe, ustanie, co jest częściowe”. Widocznie wszystko, co było nadrukowane i napisane, jest wiedzą i mądrością częściową. Potrzeba żywego człowieka, który nawet gdy umrze, żyć będzie. To, co on napisze, ustanie, ale on sam i nieśmiertelna miłość w nim żyć będzie na wieki. Dlatego świat tak szuka żywego, miłującego człowieka i leci za nim, jak pszczoły do miodu, bo wie, że tam jest życie i nieśmiertelność… Szuka się profesorów, którzy nie tylko żyją mądrością, ale i sercem. Garną się ludzie pod ambony, gdzie wyczuwają, że mówca żyje słowem, które głosi, a nie tylko przepowiada, „jak miedź brzęcząca”. O! „jak kochają kapłanów, którzy nie zarabiają na Ewangelii, ale żyją Ewangelią! Ludzie szukają takich kaznodziejów, dlatego biegali za Chrystusem, bo nauczał inaczej — jako władzę mający nad… ich sercami! Dzisiaj światu bardzo potrzeba takich właśnie ludzi. Święty Paweł ocenia dalej to, co przeszło: „Gdy byłem dziecięciem, mówiłem jak dziecię, rozumiałem jak dziecię, myślałem jak dziecię”. Jest to okres, w którym każdemu z nas się wydaje, że ma miłość, wiarę, cierpliwość i wszystkie cnoty. Dzieci zawsze tak myślą. Biada nam, gdy jeszcze nadal uważamy, że posiadamy wszystkie cnoty, bo znaczy to, że jeszcze całkiem nie wyrośliśmy z „krótkich majteczek”, i to… z klapą! Trzeba pragnąć jakiejś dojrzałości.
„Gdy zaś mężem się stałem, odrzuciłem, co było dziecinnego”. Człowiek wtedy inaczej mówi, rozumuje, myśli. Przez całe życie uczymy się, aby przestać mówić językiem dziecinnym, rozumować w dziecinny sposób i reagować odruchowo. Dziecko ma gest odpychania. Szuka odwetu, bije łapkami, chyba że się „naburmuszy”, wtedy w ogóle przestaje działać, patrzy tylko bardzo dziwnie, jest obrażone. Jeżeli u człowieka dorosłego jeszcze coś z tego zostało, jeżeli łatwo odpycha, „język pokazuje”, wybucha i bierze odwet, znaczy to, że jeszcze jest… dziecięciem. Ale nie w znaczeniu doskonałym, w jakim mówił Chrystus: „Jeśli nie staniecie się jako dzieci…” [Mt 18,3], lecz w znaczeniu dużo bardziej zwyczajnym: jest po prostu głuptasem. Jeśli się w sobie coś takiego jeszcze zauważy, trzeba szybko z tym kończyć. Gdy zaś mężem się stałem, odrzuciłem, co było dziecinnego…
Dalej Apostoł porównuje: „Teraz widzimy przez zwierciadło w zagadce, lecz wonczas twarzą w Twarz; teraz poznajemy częściowo, lecz wonczas poznawać będę, jako i poznany jestem… Teraz trwa wiara, nadzieja i miłość, te troje, a z tych największa jest miłość!”.
Moja wiara i nadzieja są jednocześnie doskonałe i niedoskonałe. Moja obecna miłość jest tak samo doskonała i niedoskonała. Doskonała w porównaniu z tym, co rozumiem i widzę, a niedoskonała — w zestawieniu z tym, czym ona jest w rzeczywistości. Gdy wiara się udoskonali, przestanie być potrzebna. Są ludzie, którzy nie zastanawiają się: wierzę czy nie wierzę? Mają taką pewność i oczywistość rozumową i wewnętrzną, że wiara rozpływa się w nich, jak cukier w szklance herbaty. Nadzieja jest także doskonała w stosunku do mego rozumienia, ale niedoskonała wobec ogromu radości, jaka nas czeka, albowiem „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani w serce człowieka nie wstąpiło, co nagotował Bóg tym, którzy Go miłują”.
Miłość w moim pojęciu jest doskonała. Przecież kocham! Oczywiście, wszystkich kocham i nikomu źle nie życzę. Niekiedy mi się nawet wydaje, że już chyba więcej kochać nie można. Co zrobię, co więcej mogę zrobić? A tymczasem mówią mi, że to wszystko jest jeszcze bardzo niedoskonałe, że to wszystko odpadnie, bo „większa jest Miłość” ta, która jest przede mną, dopiero do osiągnięcia, a jest nią — sam Bóg!…
Wszystko, co powiedziałem w tej chwili, nie do innych, „ino” do siebie powiedziałem i bardzo Was przepraszam, że byliście mimowolnymi świadkami tego „soliloquium”. Amen.
_______
Źródło tekstu: Stefan Kardynał Wyszyński, Dzieła Zebrane, tom VI, 1960.