Nasza Wspólna Droga

Podczas różnych rozmów dotyczących powołania czy to do życia zakonnego czy małżeństwa pojawiają się często pytania o „początek” – jak to się zaczęło, jak do tego doszło? My najczęściej słyszymy pytanie: „Jak się poznaliście?”. W tym tekście chcielibyśmy właśnie wrócić do tego „początku” naszej znajomości i opowiedzieć Wam krótko naszą historię 🙂

 

Wigilia Zesłania Ducha Świętego w Roku Miłosierdzia 🙂 To było takie Zesłanie Ducha 🕊 , którego nie jesteśmy w stanie zapomnieć, bo to wtedy właśnie się poznaliśmy.

Zdecydowałam się wtedy wyjechać na weekend z Warszawy, aby odwiedzić znajomych w Poznaniu, (gdzie wcześniej studiowałam) i pójść na spotkanie z Panią Wandą Półtawską organizowane przez poznańskich Dominikanów. Wieczorem nasza wspólnota Przymierze Miłosierdzia (działająca w wielu krajach i także w wielu miastach Polski) współprowadziła czuwanie w Katedrze poznańskiej. Przy wyjściu z Katedry zorganizowano zbiórkę pieniężną na wyjazdy misyjne. Robert wraz z innymi osobami ze wspólnoty zbierał wtedy na bilet do Brazylii… no i wrzuciłam pieniążek do puszki 🙂 Tydzień później pod Poznaniem nasza wspólnota organizowała Misericordia Fest (takie święto całej naszej wspólnoty, na które zjeżdżają się grupy Przymierza Miłosierdzia z różnych miast). Nie wiemy czy kojarzycie Założycieli Przymierza Miłosierdzia – Ojców Antonello Cadeddu i Henrique Porcu – dwóch pełnych miłosierdzia Kapłanów, którzy podczas różnych konferencji bardzo lubią „integrować” widownię 😉 Po mojej lewej stronie siedział Robert, a po lewej stronie Roberta nikt 😜 A O. Henrique miał wyjątkowe „flow” tego dnia. Co jakiś czas przypominał nam o osobie „po lewej stronie” rzucając zachęty w stylu: „powiedz coś do osoby po lewej stronie”, „przytul osobę po lewej stronie”, na koniec rzucił „pocałuj osobę po lewej stronie” i śmiejąc żartobliwie dodał: „Może zrodzi się z tego jakaś miłość…”. No i się zrodziła ❤️ 😉

Nasze miejsca urodzenia dzieliło ponad 9 000 kilometrów 🙂

Przez rok mieszkaliśmy w dwóch różnych miastach, co nie było łatwe, ale wbrew pozorom wcale nie przeszkadzało w poznawaniu się, a dawało nam przestrzeń do dłuuugich rozmów przez telefon. Widywaliśmy się w weekendy. O małżeństwie zaczęliśmy rozmawiać właściwie bardzo szybko – może nie jakoś na samym początku znajomości, ale oboje pamiętamy, że kierunek naszej znajomości był dość oczywisty 😉 Pamiętam jednak, że powiedziałam kiedyś Robertowi żebyśmy co najmniej do maja nie podejmowali tematu zaręczyn, i że właśnie od maja powoli możemy zacząć o tym myśleć 😄 Pod koniec maja mieliśmy zaplanowane pewne wydarzenie, które wydawało mi się dobrym momentem na zaręczyny… i ten moment właśnie uśpił moją czujność, bo kiedy ja czekałam na końcówkę maja – wypadł nam niespodziewany wyjazd na św. Krzyż 🙂 Sam wyjazd wypadł 1-go maja, więc Robert miał już pełne prawo (trochę naciągane 😜) przejść do tematu zaręczyn 😆

W ciągu dnia pojawiły się różne dziwne i nietypowe zachowania Roberta, które wzbudziły moją czujność 😉 Gdy wyciągał mnie na jakiś dłuższy spacer po lesie, a ja czułam, że coś się święci to… uciekałam 🤭 Wieczorem pomyślałam, że chyba jednak temat zaręczyn nie wybrzmi tego dnia. Jednak po pierwszym nabożeństwie majowym mieliśmy jeszcze tylko wejść na chwilkę na wieżę widokową… I śmieje się do dziś, że stamtąd po prostu nie było gdzie uciec 😅
Zaraz po zaręczynach udaliśmy się na modlitwę do Kaplicy, gdzie jeden z Ojców udzielił nam błogosławieństwa relikwiami Drzewa Krzyża Świętego na czas narzeczeństwa. Przez całe narzeczeństwo obydwoje nosiliśmy pierścienie bł. Karoliny Kózkówny zamiast pierścionka zaręczynowego 💍

Zaręczyliśmy się na niecały rok po poznaniu się. Nasze narzeczeństwo trwało 14 miesięcy, z czego pierwsze 4 miesiące zajmowaliśmy się przygotowaniami do naszego misyjnego wyjazdu do Kazachstanu (o czym możecie poczytać w zakładce: o nas), kolejny miesiąc ogarnialiśmy przeprowadzkę Roberta do Warszawy (której efektywność przypisujemy wstawiennictwu Księdza Jerzego Popiełuszki – a piszemy te słowa akurat w rocznicę jego urodzin 💐). Czas konkretniejszych przygotowań do ślubu i przyjęcia trwał 9 miesięcy 🙂 I wydaje nam się, że taki czas jest w sam raz – nie za długi i nie za krótki – jak ciąża ;)… wystarczy, aby mogło się z tego czasu zrodzić coś dobrego 🙂

Jednakże pamiętamy też ten stres, który się pojawiał w nas gdy w momencie rozpoczęcia przygotowań wszyscy pytali nas już o stroje ślubne i salę, a my tymczasem dopiero ustaliliśmy datę i kościół… no ale to w końcu najważniejsze 🙂

 

„Taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Objawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie” J 2, 11

Ten czas przygotowań bardzo miło wspominamy, ale nie należał on jednak do łatwych. Wiele musieliśmy zrobić sami i nie mieliśmy też wystarczających środków na koncie. Pomimo mieszkania w tym samym mieście dzieliły nas od siebie spore odległości i mało było czasu na ogarnianie różnych spraw w ciągu dnia. A przecież dobrze by było od czasu do czasu pobyć razem bez ciągłego przygotowywania uroczystości i robienia zakupów… 😉 Dużo energii nas to wszystko kosztowało, ale nie poddawaliśmy się – laliśmy wodę do pustych stągwi do pełna…

Jeszcze przed narzeczeństwem postanowiliśmy odmawiać wspólnie jedną dziesiątkę różańca dziennie – wybraliśmy wtedy tajemnicę o cudzie w Kanie Galilejskiej. Najpierw w intencji naszej relacji, a później stwierdziliśmy, że jeśli uda się nam wszystko zorganizować do wyznaczonej daty ślubu to będzie to faktycznie cud i modliliśmy się o niego 🙂 Pan Bóg bardzo pobłogosławił nam w tym czasie przygotowań w sferze finansowej i wiele rzeczy, z którymi mieliśmy problem rozwiązywało się. Znajoma Siostra na naszym przyjęciu spytała i stwierdziła: „Skąd wzięliście na to wszystko pieniądze? To ewidentnie Boże działanie…”

Dzień przed uroczystością gdy bardzo zmęczeni i trochę podłamani chodziliśmy wokół kościoła, aby ustalić tam jeszcze pewne kwestie, zauważył nas pewien Kapłan, którego nie znaliśmy. Podszedł do nas i zapytał czy może się za nas pomodlić. Nie będziemy przytaczać tu słów tej modlitwy, ale Jezus przez usta tego Kapłana powiedział nam, że przyjdzie na nasze przyjęcie wraz ze Swoją Mamą i uczyni dla nas taki cud jak w Kanie… Gdy opowiadaliśmy o tym naszym przyjaciołom na przyjęciu okazało się, że akurat chwilę wcześniej wrzucili do naszej Księgi Gości serduszka z napisem „Jezus” i „Maryja” 💕

Jeszcze jakiś czas przed ślubem pewien Kapłan z Lichenia powiedział nam: „Przyjedźcie do Matki Bożej Licheńskiej zawierzyć wasze małżeństwo”. I tak 2 dni po naszym ślubie, akurat na wspomnienie Matki Bożej Licheńskiej, przyjechaliśmy przywieźć ślubną wiązankę i zawierzyć naszą wspólną drogę małżeńską Maryi. W czasie wieczornego apelu usłyszeliśmy Ewangelię z Kany Galilejskiej 🙂 Można powiedzieć, że nasza wierność decyzji podjętej przeszło rok wcześniej na św. Krzyżu, pomimo wszelkich trudności, zaowocowała przemianą wody w naszych stągwiach w wino Bożej radości 🙂

Wiele zawdzięczamy Maryi. Jeszcze przed poznaniem się obydwoje doświadczaliśmy szczególnego Jej prowadzenia. Maryja towarzyszyła nam w czasie rozeznawania powołania. Robert był wcześniej na formacji zakonnej u Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej. Ja pamiętam szczególnie też moment mojej modlitwy na Wzgórzu Objawień Podbrdo w Medjugorje, gdzie nocą powiedziałam do Maryi: „Jeśli mam mieć męża to spraw, abyśmy mogli tutaj razem przyjechać”. Do Medjugorje pojechaliśmy razem rok po naszym ślubie, aby podziękować Maryi za wszelkie łaski…🌸 bo wszystkie łaski płyną właśnie przez Jej ręce 🙂